środa, 10 lipca 2013

4. Pożegnania

To co ukazuje się moim oczom po prostu mnie przytłacza. Idę po pięknym czerwonym dywanie. Dookoła są turkusowo-piaskowe ściany i marmurowe kolumny w tych samych kolorach. Wszędzie wiszą portrety burmistrzów, prezydentów, zwycięzców z naszego dystryktu... Co rusz widzę złote rybackie sieci, muszle i zasuszone owoce morza. Nigdy nie widziałam takiego luksusu.
Po chwili jeden ze strażników pokoju przekręca złotą gałkę od drzwi, a inny wpycha mnie do pomieszczenia. Jest przepiękne ściany są takie jak w całym pałacu, a na środku stoi biały pikowany fotel. Ledwo na nim siadam, gdy drzwi od pokoju się otwierają. Wbiegają Crystal i Amy.
Obie płaczą, Crystal zdała sobie sprawę z tego co się stało.
- Powinnam zgłosić się za Ciebie. - płacze Amy.
- Dobrze wiesz, że nie mogłaś - staram się ją uspokoić, ale słabo mi to idzie, bo sama zaraz się rozpłaczę - Bez ciebie Crystal mogłaby... no wiesz...
- Może udałoby mi się wrócić - szlocha.
Widzę, że Crystal wciąż płacze, ale siedzi w kącie i bawi się jedną ze złotych sieci.
- Amy, posłuchaj. Musisz teraz przy niej być. Zrobię co w mojej mocy, aby wrócić - mówię stanowczo, ale wiem, że nie dam rady.
W tej samej chwili Crystal wstaje podchodzi do mnie i pyta.
- Masz już pamiątkę ze swojego dystryktu?
- Nie, nie mam - odpowiadam
Widzę, że zawiązuje mi na prawym nadgarstku bransoletkę z jakiegoś drogiego sznurka. W jego połowie jest konik morski, który tęczowo odbija każde światło.
- To kryształ. Mój tata mi dał tą bransoletkę, kiedy miałam 5 lat. To z powodu mojego imienia. - opowiada - Teraz będziesz mnie miała zawsze przy sobie.
Do pokoju wchodzi strażnik i szybko zabiera obie dziewczyny. Nawet nie mogłam podziękować za prezent. Widzę, że czekają mnie kolejne odwiedziny. Wchodzi moja mama razem z Perrie i Davidem. Cała trójka się do mnie przytula i płacze. Ja staram się powstrzymywać łzy. Muszę chociaż udawać, że jestem pewna siebie.
Mówię im, że spróbuję wygrać, przedstawiam Perrie podstawy łowienia, mówię żeby chodzili do Amy i Crystal, które im pomogą. Mam nadzieję, że nie umrą z głodu... Jestem pewna, że nie wrócę do domu. Czy poradzą sobie beze mnie? Mam mało czasu na myślenie. Przytulam Davida, całuję Perrie w czoło i patrzę na mamę.
- Musicie dać sobie radę - mówię - zrobię wszystko, żeby wrócić. Szybko biegam, jestem zwinna, umiem pływać. Jestem jak zawodowiec gorszej klasy. Może mi się uda.
Wiem, że się nie uda... chociaż może... NIE! To głupota. Nie mogę wierzyć w coś co jest niemożliwe. Jestem drobna i chuda, a Ci inni...
Gdy wyprowadzają moją rodzinę, zaraz zjawia się pan Murry.
- Co pan tu robi? - pytam zaskoczona.
- Przyszedłem życzyć szczęścia. - odpowiada - Posłuchaj, jesteś zwinna, szybka i wytrzymała. Dasz sobie radę - mówi i wychodzi przed czasem.
Czuję w sobie ogromną pustkę. Straciłam wszystko tylko dlatego, że Kapitol uwielbia krwawe jatki.
Mija jakieś pół godziny, kiedy strażnik każe mi wyjść i prowadzi mnie aż do samochodu. Nigdy nie jechałam samochodem. 
Siadam obok Carlissy, a z jej drugiej strony jest Liam. Wygląda jeszcze pewniej niż na dożynkach.
- Czy wiecie co was czeka? - pyta i sama sobie odpowiada - Będziemy jechać prawdziwym kapitolińskim bolidem! Nigdy nie widzieliście tyle luksusu w całym waszym zapiaszczonym dystrykcie!
Po tych słowach wiem, że Carlissy nie polubię. Gdy dojeżdżamy na miejsce widzę olbrzymi i nowoczesny pociąg.
- Kapitolu, nadchodzę - szepczę gdy opiekunka wpycha nas do środka.

Jak zawsze, dziękuję za przeczytanie i proszę o komentowanie :D  Mam nadzieję, że wam się podobało. :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz