wtorek, 2 lipca 2013

2.Ostatnie chwile

W naszej "kuchni" panuje cisza. Ta cisza jest gorsza od najgłośniejszego dźwięku. Przerywa ją Perrie.
- Allison, dlaczego wzięłaś tyle astragali? - pyta ze łzami w oczach.
- Musiałam Perrie... - wzdycham.
- Ale masz przez to aż osiem wpisów! - w tym momencie zaczyna płakać - Nikt inny w twoim wieku tyle nie ma!
Ma rację. Pobrałam siedem astragali. Trzy niezgodne z prawem. Moja rodzina jest czteroosobowa, więc o trzy pozostałe musiałam się nieźle nabłagać. Koniec końców pozwolono mi je pobierać, ale przez to w następnym roku przypada nam tylko jeden. Właściwie teraz nie są nam, aż tak potrzebne, bo zaczęłam łowić, ale wtedy od nich zależało życie całej rodziny.
- Spokojnie. Jakoś dam radę. Nie płacz - staram się pocieszyć siostrę.
- O czym rozmawiacie? - pyta się David.
Nie chcę mu mówić o co chodzi. Ma na to czas. Zresztą jeśli w tym roku pojadę na igrzyska to i tak się dowie.
- Nieważne - odpowiadam.
Przychodzi mama. Każdemu z nas podaje rybę w sosie z glonów i chleb (z astragali). Nie mam wielkiego apetytu. Przed chwilą jeszcze byłam głodna, ale rozmowa z Perrie mnie przybiła.
- Allison, przygotowałam Ci sukienkę na dożynki. Ale może najpierw się wykąpiesz? Mamy teraz ciepłą wodę - mówi mama. No tak. Po wyskoczeniu z morza nie wyglądam zbyt porządnie.
- Super - mówię bez przekonania.
Nalewam wody do wanny. Rzeczywiście jest ciepła, to pewnie dlatego, że dzisiejszy dzień jest upalny. Zrzucam ręcznik i zanurzam się w wodzie. Cała się myję kiepskim rumiankowym mydłem i płuczę włosy. Po chwili czuję się jak spod igły. Zawijam się z powrotem w ręcznik, rozczesuję włosy i idę do pokoju.
Na moim łóżku widzę piękną bladoniebieską sukienkę. Jest wąska i bez rękawów. Od pasa w dół się rozszerza i sięga do kolan. Na plecach ma doczepioną srebrną kokardę z resztek materiału, którym zostały obszyte moje baletki - posłużą mi za buty.
Tak. Zgadza się mam baletki i uczę się baletu. Gdy mój ojciec jeszcze żył zawsze sprzedawał duże ilości owoców morza. Jeśli było sporo krewetek zawsze z tymi najlepszymi udawał się do pana Jacksona Murry'ego. Prowadził on akademię tańca, w której bogate dzieciaki uczyły się baletu i wielu innych dziwnych tańców. Pewnego dnia zaproponował mi, że mógłby mnie uczyć (za krewetki). Nawet za życia ojca nie było nas stać na takie rzeczy jak baletki. Pan Murry postanowił, że może mi dać jeden ze strojów należących do akademii. W porównaniu do innych był paskudny, ale dla mnie piękny.
Gdy ojciec zmarł mojemu nauczycielowi zrobiło się okropnie przykro i uczył mnie za darmo. Do teraz.
Wiążę buty, wkładam sukienkę, włosy zaczesuję na jedną stronę. Przeglądam się w lustrze. Nie wyglądam przepięknie, ale lepiej niż zwykle. W tym samym momencie woła mnie mama.
- Allison! Chodź, bo się spóźnimy! - krzyczy.
Od razu przybiegam.
- Jesteś prześliczna! - krzyczy Perrie. Z niewyjaśnionych powodów poprawił jej się humor.
- Dziękuję. Ty też - odpowiadam, mimo iż jest ubrana tak samo jak rano.
W milczeniu idziemy po ulicy. Wszędzie stoją strażnicy pokoju. Zawsze się zastanawiałam skąd tyle ich się bierze. Jesteśmy już pod pałacem sprawiedliwości. Mama, Perrie i David się do mnie przytulają.
- Będzie dobrze - szepcze mama.
W tym samym momencie idę do okropnie długiej kolejki dzieci. Takich jak ja i starszych. Czekających na wynik. Kto w tym roku pójdzie na rzeź?

Kolejny rozdział. :) Dziękuję za przeczytanie. Proszę zostawcie po sobie komentarz. Mam nadzieję, że nie ma wielu błędów. Do zobaczenia w następnym rozdziale. xoxo :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz