czwartek, 5 września 2013

13. Sojusz

Dzisiaj kolejny dzień treningu. Jesteśmy już po śniadaniu i zjeżdżamy na salę tak jak wczoraj, tylko bez Carlissy. Nie odzywam się do Liama, ale niestety on musi.
- Lepiej się w nic nie pakuj. Już i tak jesteś narażona na długą i bolesną śmierć. - Co go to obchodzi? Z resztą kim on jest, żeby mnie pouczać.
- Nawet jeśli, to co? Nie pogorszę sytuacji - mówię, ale tak naprawdę nie mam zamiaru się dzisiaj z nikim kłócić.
- Nic, po prostu chcę ci mówię. Jesteś z mojego dystryktu i już jako ten, który Cię nie obroni mam przechlapane u sponsorów... - więc tylko o to mu chodzi! Nie ma na względzie mojego dobra, ani nic w tym stylu. Chodzi mu tylko o sponsorów! Na myśl przychodzą mi wszystkie przekleństwa, które kiedykolwiek usłyszałam.
- Jeszcze zobaczymy, czy w ogóle będziesz jakichś miał - prycham.
Po dotarciu na miejsce od razu idę na tor zręcznościowy. Wczoraj wpadł mi w oko, ale przez Victorię (i mnie samą) nie mogłam z niego skorzystać. Pokonuję go trzy razy, za każdym perfekcyjnie. Nie ukrywam - jestem zwinna.
Chcę pouczyć się techniki maskowania. Nie wydaje mi się trudna, więc nie stracę wiele czasu, a może mi się to przydać na arenie. Zmierzam w tamtym kierunku, kiedy widzę, że przy stanowisku z toporami ćwiczy Anabelle. Nieporadnie wymachuje bronią, a mi przypomina się wczorajsze zajście i mój pomysł z sojuszem. Zaciskam ręce w pięści i zmierzam ku dziewczynie.
- Cześć - mówię trochę zawstydzona. Powraca stara Al (Perrie czasem mnie tak nazywała).
- O hej! - odpowiada odkładając topór. - Nie radzę Ci się tego uczyć. Ta broń jest cholernie ciężka.
- Nie miałam zamiaru... - zaczynam.
- Może poszłabyś ze mną poćwiczyć kamuflaż? - Pyta Anabelle, zupełnie jakby czytała mi w myślach.
- Jasne, chciałam się tam wybrać - odpowiadam. Propozycja dziewczyny jest mi bardzo na rękę.
Przez mniej więcej godzinę uczymy się różnych technik maskowania. Po jakimś czasie przestajemy słuchać trenera i próbujemy same.
- Trochę to niesprawiedliwe, co? Jestem z Dwunastki, nie mam szans na wygraną - mówi.
- Ja też nie mam - stwierdzam. - Może lepiej damy sobie radę razem?
- Naprawdę? - Pyta, Anabelle z bardzo zdziwioną miną. - To nie ma sensu... Prawie nic nie potrafię, może podstawy, ale nic więcej.
- E, tam - próbuję zmienić temat. - Umiesz się wspinać?
- Tak, w naszym dystrykcie większość to potrafi. - odpowiada już w lepszym humorze. Prawdopodobnie jest zwinna tak jak ja. Pewnie też musiała jakoś zdobywać pożywienie. W Dwunastce panuje tak fatalna sytuacja, że raczej ciężko o kogoś stamtąd, kto nie próbuje zdobyć jedzenia.
- W takim razie wspinaczkę możemy odhaczyć... - przerywa mi głos oznajmiający, że pora na lunch.
Podobnie jak na treningu nie zwracam uwagi na innych. Może i to błąd, ale nie chcę się już bardziej zastraszać. Cieszę się, że wiem sporo o zawodowcach. Podczas jedzenia opowiadam Anabelle o ich mocnych stronach.
- Byłoby genialnie przejąć jakąś ich broń... - mówi.
- To raczej mało prawdopodobne. Nie weźmiemy wszystkich oszczepów, czy każdego noża... - moja sojuszniczka się uśmiecha.
- Może i nie, ale łuk? - planuje.
- Nie wiadomo czy będzie łuk, a nawet jak będzie to nie sądzę, żeby podali go nam jak na talerzu - dzielę się swoimi spostrzeżeniami.
- Najpierw może nauczmy się z niego strzelać. - prycha
Przez resztę lunchu, dowiaduję się trochę o Dwunastce i samej Anabelle. Jej sytuacja jest podobna do mojej, ale i tak o wiele gorsza. Mieszka w najbiedniejszej dzielnicy tamtego miejsca, nazywanej Złożyskiem. Podobno przypominam jej jedną dziewczynkę z sąsiedztwa, która jest tak samo drobna jak ja. Ma tyle samo lat co Perrie.
Ja nie chcę być gorsza, więc też opowiadam o Czwórce. Dziewczyna jest wyraźnie zszokowana.
- Wiesz, zawsze myślałam, że u was jest bardziej "różowo" - wyznaje, jakby ze skruchą.
- To tylko pozory i propaganda - szepczę cicho. - Ale nie wszędzie tak jest. Po prostu mieszkam w biedniejszej dzielnicy i tyle.
- Och, rozumiem...

***
Strzelanie z łuku idzie i mi, i Anabelle bardzo dobrze. W życiu nie przypuszczałam, że to takie łatwe. Trener twierdzi, że to przez naszą sylwetkę, ale nie wiem co ma dokładnie na myśli. Po łucznictwie próbujemy dosłownie wszystkiego, dzięki czemu dowiaduję się, że moja sojuszniczka całkiem dobrze radzi sobie z mieczem. Ciekawe, czy uda się jej go zdobyć? Mam nadzieję, że nie wpakuje się w rzeź pod rogiem, ale inaczej nie ma szans na ten rodzaj broni. No cóż będziemy musiały przeżyć bez niego.
Koniec treningu nadciąga bardzo szybko, więc żegnam się z dziewczyną i idę do windy. Sama, bez Liama. Nie mam ochoty znowu go wysłuchiwać, denerwuje mnie. Odezwał się w nim wielki zawodowiec.
Na nasze piętro wjeżdża zaraz po mnie, wygląda na bardzo wkurzonego. Czyżby jego sojusz był zagrożony? A może odrzuciła go Amethyst, na którą prawie zawsze się gapi?
- Chcę się szkolić indywidualnie - wrzeszczy, a ja wiem, że zostałam odcięta od ważnego źródła informacji.

***
Hej :) Nowa szkoła, nowy koszmar i przede wszystkim brak czasu. Poprawienie tego rozdziału zajęło mi kilka dni, a i tak nie jest perfekcyjnie. Jak na większości blogów, będę teraz zmuszona rzadziej pisać, no ale trudno. Jakoś damy radę. 
Proszę o komentarze :D
P.S. 86 dni do WPO!

6 komentarzy:

  1. Genialny!
    Czekam na ciąg dalszy - i arenę :D

    Weny! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też już chcę arenę :C
      LOOOL, nie chce mi się tych przygotowań opisywać...
      No, ale cóż XD
      Dzięki :*

      Usuń
  2. O! No proszę, złapała sojuszniczkę :D
    Ciekawe jak dziewczyny sobie poradzą już na arenie. Pisz szybko i powodzenia w nowej szkole :3
    ~ Cherry

    OdpowiedzUsuń